Ze szkolnego życia: szkolne łobuzy

Jak mówi stara zasada, "regulaminy są po to, aby je łamać", psotników zaś w Rivii nigdy nie brakowało.
Chyba obecnie największym łobuzem w szkole jest Konrad Kasprzyk, uczeń szóstego roku na specjalizacji, o zgrozo, transmutacyjnej. I choć wszyscy nauczyciele przyznają, że to zdolny i pojętny uczeń, nie w głowie mu pilna nauka i siedzenie w bibliotece, przeciwnie. Nauczyciele szkoły doskonale zdają sobie sprawę, że nie wiedzą o wielu rzeczach, jakie Konrad zrobił, jest też wiele takich, o których nauczyciele nawet nie wiedzą, że nie wiedzą. Odpalenie petard w pokoju nauczycielskim w dzień Sylwestra pierwszego jego roku nauki było dopiero zapowiedzią tego, co miało dziać się w przyszłości.
Nauczyciele w większości Konrada i jego wybryki uwielbiają, a historie o jego działaniach często krążą w pokoju nauczycielskim, oczywiście bez świadomości zainteresowanego. Profesor Czarnecka dla przykładu zawsze bardzo surowo podchodziła do jego wybryków i osobiście zagroziła mu zawieszeniem praw ucznia… kilka… naście razy, a jednak często widywano ją, jak odwróciwszy się do łobuza plecami, nie mogła już dużej skrywać uśmiechu.

W kronice szkolnej na zawsze zapisali się także Krzysztof Anyżewski i Natalia Szoniewska, a doprowadzenie przez te dwójkę do ewakuacji całego budynku po tym, jak dla zabawy w 1971 roku zamienili wszystkie kurtki wiszące w szatni w żywe węże pozostaje do dziś jedną z najczęściej opowiadanych anegdot z życia szkoły. Warto zauważyć, że Państwo, dziś, Anyżewscy to bardzo cenieni specjaliści od transmutacji.

Ani Konrad, ani ta dwójka nie dorastają jednak do pięt Emilii Kokot, znanej z tego, że w 1999 roku jako pierwszoklasistka odbyła swój "chrzest bojowy", czyli wyprawę do Gdyni, skąd… zabrała sobie trochę torowiska kolejowego, jeden trolejbus oraz całkiem duży statek. Taki trzymasztowy. Jak ona to przetransportowała, nie wiadomo, ale jak już dowlekła to do szkoły, stwierdziła, że nie może się zmarnować.
Jak uczennicy pierwszego roku udało się sprawić zaklęciem, by trolejbus jeździł po torach kolejowych, a statek pływał po szkolnym basenie, do dzisiaj nikt nie potrafi wyjaśnić.
Korytarz na parterze zniósł obecność trolejbusu i torów, tylko trolejbus rozwalił się na ścianie, przebił ją i trochę… zamącił na lekcji eliksirów, przez co… pewne butelki pospadały z półek. Dalszego przebiegu tej lekcji nie pamiętają nie tylko jej uczestnicy, ale większość osób przebywających w budynku.
Statek pływał po basenie przez całe 3 sekundy, bo całą wodę z niego wychlapał i z dość dużym Hukiem osiadł na dnie. Gdyby nie to, że trochę się pokiereszował, można by pomyśleć, że to taki mały zabytek.
Przez dwa tygodnie, tzn. do momentu usunięcia feralnego żaglowca, był on wspaniałym miejscem kryjówek, zwłaszcza dla zakochanych, którzy uwielbiali kryć się pod pokładem.
Statek zwrócono, trolejbus takoż, chociaż nauczyciele sporo się napracowali nad tym, by wyglądały, jak należy. Torów odratować się niestety nie dało.
Przez kolejny miesiąc w pokoju nauczycielskim dyskutowano o tym, czy wywalić Kokot na zbity łeb, czy wstawić jej hurtowo szóstkę z kilku przedmiotów. W końcu takiego talentu do magii bezrużdżkowej chyba nawet najstarsi profesorowie nie pamiętają…

Nielegalne wyprawy do Gdyni same z siebie zasługują na kilka rozdziałów, jeśli nie całą książkę. Niepisane prawo mówi, że uczniem Rivii nie jest ten, kto choć raz w mieście tym nie zagościł (w trakcie roku szkolnego oczywiście).
Pomysły były różne, wliczając w to świśnięcie nawałników burzowych, kradzież z archiwum szkolnego 7-milowych butów i wykopanie tunelu pod dnem morskim po za zaklęcia otaczające szkołę (skąd już można dostać się świstoklikiem lub teleportować), który to tunel pozostawał nieodkryty przez ponad 3 lata.

1 komentarz do “Ze szkolnego życia: szkolne łobuzy”

Napisz komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink