Pan Stefan Białoń, woźny szkoły, w oczach wielu uczniów w pełni na swe nazwisko zasłużył. Ma kilka cech charakteryzujących dobrego woźnego: nie przebiera w słowach, środkach ani pomysłach, by urzeczywistnić swoje cele.
Nie można powiedzieć, by nie lubił uczniów, choć wielu tak to odbierało. On po prostu jest bardzo szorstki w obejściu, a do tego nie bawi się w upomnienia. Jak ktoś wniesie do szkoły błoto na oczach Białonia, kończy z mopem w jednej ręce a wiadrem wody w drugiej.
Znajdują się w szkole co prawda i tacy uczniowie, którzy polubili woźnego, a nawet zaprzyjaźnili się z nim, choć w szczerości z faktami przyznać muszę, że jest ich niewielu i reprezentują oni zwykle starsze roczniki, nie wspominając już, że grono owo rekrutuje się głównie z pośród płci męskiej, a konkretnie grupy o mniej kulturalnych zasadach, bo jak powszechnie wiadomo obyczaje męsko-damskie to Rivski woźny ma dość nieskomplikowane, świńskie kawały to jego specjalność. Parokrotnie zarzucano mu nawet podszczypywanie uczennic i w dawniejszych czasach niektórych młodziutkich nauczycielek, ale jakoś do końca na poważnie nikt owych plotek nie potraktował.
Kilkukrotnie pan Białoń stawał przed radą rewizyjną i innymi trybunałami, oskarżany o niehumanitarne praktyki lub ograniczanie praw uczniów, ale jakoś zawsze udawało mu się wykaraskać z trudnej sytuacji. Ponoć nic wspólnego z powyższym nie ma, że zaskakująco często procesy owe prowadził sędzia podpisujący się Aleksander Białoń, którego wygląd jednak wcale nie sugeruje pokrewieństwa, a ten sam kolor włosów, układ zmarszczek i szelmowski uśmiech są szczegółem całkowicie pomijalnym.
Prawdą jest jednak także, że gdyby Ministerstwo Magii znało kilka dodatkowych szczegółów na temat przedsięwzięć woźnego, nie uchodziłoby mu nic tak łatwo.
Jak to już w Polsce bywa, z finansowaniem działalności edukacyjnej najlepiej nie jest. W tej sytuacji dyrekcja szkoły już dawno postanowiła poszukać alternatywnych środków utrzymania placówki.
Sprzedawane zioła czy wyroby magiczne starszych roczników nie pozwoliłyby na podtrzymanie doraźnych wydatków, ale są też one tylko przykrywką dla innego typu działalności.
Drugie obliczę woźnego jest tak sekretne, że sama dyrektorka szkoły przyznała kiedyś się do niewiedzy co do tego, ilu konkretnie uczniów i nauczycieli wie o malutkiej nie do końca legalnej hodowli kilku co bardziej egzotycznych zwierząt, które zamieszkują część piwnic. Ministerstwo do dziś nie rozstrzygnęło zagadki dużych ilości jadu akromantuli eksportowanego z Polski do innych krajów.
Z drugiej strony wielkim atutem pana Białonia jest niezwykła wyrozumiałość wobec uczniowskiej lojalności. Nigdy nie słyszano, by zdradził nauczycielom informacje o zaobserwowanych wagarowiczach. A Woźny zastępujący chorego nauczyciela podczas egzaminu jest wiadomością, która wszystkich prócz największych kujonów potrafi wprawić w euforię.
Krążą też plotki, że kilku wymykającym się po nocach uczniom, a przede wszystkim uczennicom, zaprezentował sztukę rzucania zaklęć zwodzących.
Za prostacką powierzchownością kryje się wielkie serce i ogromna empatia, której niewielu spodziewałoby się u tego człowieka.
Stefan Białoń zawsze znajduje czas, by pomóc czynem i słowem szkolnej kadrze, uczniom czy wreszcie swoim dzieciom, których liczby nikt nie jest pewien, ale szacuje się ją między 10 a 20. O ilość matek proponuję nie pytać.