Trudno wyobrazić sobie osobę, do której mniej pasować będzie zdrobnienie "Franek". Mimo stosunkowo młodego wieku, wśród uczniów budzi podziw, zazdrość i strach, ewentualnie wszystkie trzy jednocześnie.
Po opuszczeniu murów Rivii ze specjalizacją w dziedzinie obrony przed czarną magią zatrudnił się jako auror w Polskim Ministerstwie Magii. Po wielu sukcesach, wliczając w to zorganizowanie i koordynację zasadzki na Edwarda Lincz – znanego skrytobójcę, zaproponowano mu rangę oficerską.
Zrezygnował jednak z tej propozycji i zatrudnił się jako agent do zadań specjalnych przy magicznym pionie działającym w ramach Sojuszu Północno-Atlantyckiego. Dokładny przebieg jego służby w tym punkcie prócz kilku odtajnionych informacji nie jest znany, zaś na pytania śmiałych uczniów odpowiada "Gdybym Ci powiedział, musiałbym Cię zabić", a nikt nie jest pewien, do jakiego stopnia żartuje.
Wedle tego, co zostało przekazane prasie, po II Wojnie z lordem Voldemortem, która miała miejsce w Wielkiej Brytanii w latach 1995-1998, część byłych zwolenników tyrana pod dowództwem Corbana Yaxleya utworzyła jednostkę terrorystyczną, dokonując serii ataków na mugoli i czarodziejów pochodzenia mugolskiego. Organizacja ta dość szybko zbudowała szeroką siatkę przestępczą nie tylko w Anglii, ale i wielu krajach Europy i Azji. Po kilkukrotnej próbie rozbicia gangu, zakończonych walkami, w których Aurorzy poszczególnych Państw ponosili kolejne klęski, zorganizowanie szerokiej akcji służ specjalnych powierzono Franciszkowi Klinko.
Po uzyskaniu niezbędnych informacji, na które składał się szereg akcji konspiracyjnych, udało się zlokalizować jedną z baz gangu na japońskiej wyspie Honsiu.
11 marca 2011 roku doszło do natarcia, w którym brało udział sześćdziesięciu aurorów sił specjalnych, rekrutujących się między innymi z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Japonii, Niemiec i Francji. Było to jak dotąd największe starcie czarodziejów w obecnym wieku. Śmierć poniosło siedmiu aurorów oraz czterdziestu trzech członków gangu, pozostałych trzydziestu czterech pojmano.
Następstwem bitwy było potężne trzęsienie Ziemi, które krótko później nawiedziło Japonię, powodując śmierć ponad 15000 osób, a także uszkodziło elektrownie jądrową w Fukushimie – największa katastrofa magiczna ostatnich lat.
W trakcie tej bitwy raniony został także dowodzący Franciszek Klinko. Trafiło go czarnoksięskie zaklęcie, odrywając mu nogi. Jako że był to uraz magiczny, nie było szans na przywrócenie mu pełnej sprawności.
Nie miał szans powrócić do czynnej służby. Za wzorowe przeprowadzenie trudnej operacji proponowano mu wszelkie wyróżnienia, od natychmiastowej wojskowej emerytury po pracę jako oficerowi w dziale planowania lub logistyki, Klinko jednak zawsze był człowiekiem czynu i perspektywa siedzenia w jakimś biurze całkowicie się kłóciła z jego naturą poszukiwacza przygód i filantropią.
Głębokie poczucie winy z powodu spowodowanych zniszczeń i zaistniałych w ich następstwie zgonów oraz brak sensu życia, jak sam wspomina, były niezwykle destrukcyjne. Powrócił do swojego rodzinnego domu w Kielcach, z każdym dniem bardziej się w sobie zamykając, aż pewnego dnia zobaczył ogłoszenie o poszukiwanym nauczycielu Obrony przed Czarną Magią w Rivii.
Dostrzegając, że swoje ogromne umiejętności i doświadczenie może jeszcze wykorzystać, tego samego dnia zgłosił swoją kandydaturę.
Wkrótce uczniowie przekonali się, że nawet na swoim magicznym wózku inwalidzkim, zawsze w eleganckiej koszuli i szykownej marynarce, profesor Klinko pozostaje mistrzem pojedynków i prawdziwym ekspertem w dziedzinie zaklęć obronnych. Jest nauczycielem niezwykle surowym. Jego maksyma brzmi "Nie uczycie się, by robić to dobrze, uczycie się, by nie robić tego źle".
Rzadko prowadzi zajęcia dla młodszych roczników. Do jego klas trafiają uczniowie, którzy wybierają specjalizację aurorską, zaś po czterech latach z tym profesorem odkrywają, że reszta kursu jest łagodną przeprawą po spokojnych wodach. Już po tygodniu każdy wie, że trójka u Klinko jest oceną celującą.
Uważa się go za nauczyciela surowego, ale przy tym niezwykle cierpliwego i skutecznego. Nigdy nie brakuje mu czasu, by po lekcjach ćwiczyć i powtarzać te same zaklęcia setki razy, aż do skutku.
W myśl zasady, że przeciwnika trzeba znać, jego uczniowie uczą się nie tylko jak się bronić, ale i jak atakować, bezbłędnie znając najróżniejsze klątwy i zaklęcia uważane za niewybaczalne.
Wielu z nich stało się znakomitymi aurorami, zawsze swój sukces przypisując niezwykłemu reżimowi.
Ale nie tylko umiejętności machania różdżką się liczą. "Na nic Ci się nie przyda ten kijek, gdy nie umiesz biegać" – powtarza często nauczyciel, gnając swoich uczniów po całej wyspie albo ćwicząc z nimi miotanie zaklęć z miotły albo grzbietu hipogryfa.
Nigdy nie pojął też definicji taryfy ulgowej. "Masz gorszy dzień?" – Mawia. – "Ale czy gdybym chciał Cię zabić interesowałoby mnie, że masz gorszy dzień? No po prawdzie tak" – dodaje po chwili – "choć raczej nie w sposób, którego oczekujesz."
Wielu uczniom zajmuje całe miesiące lub lata, nim odkryją, że pod maską zmusztrowanego oficera kryje się łagodna, głęboko zasmucona twarz troskliwego opiekuna gotowego poświęcić wszystko dla swoich uczniów.
Wsparcie to nie dotyczy jedynie złożonego problemu taktycznego. Profesorowi Klinko uczniowie zwierzają się z awantur, trudności w podejmowaniu decyzji, a nawet problemów miłosnych, zawsze mogąc liczyć na szczerą i ciepłą rozmowę oraz kubek, równie ciepłej, herbaty.
Do tej ukrytej części profesorskiej osobowości zalicza się także wielka fascynacja Quidditchem, wirtuozerskie umiejętności gry na wiolonczeli oraz graniczące z uzależnieniem zamiłowanie do kawy.
Za to nigdy nie udało mu się nawiązać nici porozumienia z młodszymi rocznikami, a kilkukrotne zastępstwa kończyły się absolutną klapą. Były auror nigdy nie pojął lenistwa, a już nic nie wytrąca go z równowagi tak, jak brak skupienia na prowadzonych przez siebie zajęciach.
Dodatkowo niechęć okazywana przez niego wszelkim formom biurokracji stała się już niemal legendarna, a wypełnienie zeznania podatkowego uważa za obowiązek straszniejszy od pojedynku z rozwścieczonym trollem.
A skoro o trollach mowa, to warto wspomnieć, że organizowane są też zajęcia terenowe. Są to miłe i spokojne pikniki w promieniach zachodzącego Słońca, w trakcie których wcale nie pojawiają się żadne strzygi ani inne południce. Opowieści uczniów o tym, jak udali się do leża dzikich olbrzymów w ramach nauki podchodów są prawdopodobnie tylko dowodem na wybujałą fantazję.
Wszystko to tworzy obraz profesora, u którego większość uczniów odkryje, że bycie aurorem to nie ich droga i w pierwszych miesiącach zmieni specjalizację, ale reszta stanie się doświadczonymi, zaprawionymi łowcami czarnoksiężników.